Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Melisandra. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Melisandra. Pokaż wszystkie posty

7/25/2015

Hooray, hooray, it's a holi-holiday!

Hooray, hooray, it's a holi-holiday!


Kochani! 
Sezon wakacyjny w pełni, wielu z Was pewnie już nawet jest po urlopach. Część jednak dopiero na niego jedzie, w tym my. :)
W pierwszej połowie sierpnia ruch na naszym blogu może być dużo mniejszy, ponieważ obie z barwinką wyjeżdżamy. Barwinka urlopuje się w dniach 25.07- 9.08, ja od 26 lub 27.07, choc mnie jest trudniej ustalić koniec wyjazdu, sądzę że w połowie sierpnia już wrócę do regularniejszego pisania, obecnie jestem przed wyjazdem i w trakcie przygotowywania do remontu. Oczywiście, będę miała laptop i normalny dostęp do wifi, więc nie wykluczam aktywności. Wracamy w sierpniu, barwinka 10-go, ja kilka dni po niej, obie z pokaźną ilością książek zrecenzowanych i gotowych do napisania im recenzji, bo jakie to wakacje bez nich?
Po powrocie mam nadzieję przedstawić Wam sporo zmian na blogu, oraz opowiedzieć o czymś, nad czym obecnie z barwinką pracujemy, a co - miejmy nadzieję - ułatwi Wam poruszanie się po wielu recenzjach, jakie już u nas zagościły.
Dodatkowo mam do Was pytanie - czy chcielibyście post o Lublinie? O jakichś ciekawych zakątkach, knajpkach, które może uda mi się odkryć, pokazania Wam Starego Miasta? Byłoby to coś w rodzaju "kącika włóczykija", ukazanie Wam miasta drogiego mojemu sercu, o wiele bardziej drogiego niż hałaśliwa i tłoczna Warszawa.
Prawdopodobnie w chwili, kiedy czytacie ten wpis, my się pakujemy.
Do zobaczenia po przerwie przy okazji regularnych wpisów!

7/13/2015

Tytuł: Magnesy serc
Autor: Helena Mniszkówna
Seria: Literatura Polskiego Romansu, tom 5 
Ilość stron: 253
Wydawnictwo:Edipresse Polska
Gatunek: powieść kobieca, romans, klasyka


 





Ileż to razy zachwycamy się współczesnymi pisarkami polskimi, kiedy napiszą romans który opowiada o jakiejś zagubionej w życiu biednej kobietce. Karmione rzędem pisarek serwujących nam mdłe historyjki, niejednokrotnie oderwane od życia (no bo ten świetny facet zwraca uwagę właśnie na główną bohaterkę, jak by mogło być inaczej?), a broniące się tylko językiem, który pozwala tytuł łyknąć w dwa wieczory i zapomnieć. W tych opowieściach problemy te błahe i te największego kalibru magicznie się rozwiązują pod koniec książki. Brakuje tylko epickiego zachodu słońca i salutującego do głównej bohaterki Gandalfa.

Czy kojarzycie nazwisko Grochola? Pewnie wiele osób odpowie twierdząco, wymieni kilka tytułów, być może sporo nawet ją czytało.
A czy kojarzycie nazwisko Heleny Mniszkówny? Kto z was czytał choćby kultową "Trędowatą"? Ile osób tym razem potwierdzi znajomość autorki?

"Magnesy serc" to książka niewielkiego formatu, którą kupiłam również za piątaka, razem z "Fatum" (którego recenzja jest na blogu), oraz kilkoma innymi książkami, które widzielicie przy okazji stosu majowo-czerwcowego. Przy wybieraniu tej książki, jak i "Panicza" tej samej autorki, przyświecała mi myśl, że nie da się rzetelnie oceniać współczesnej literatury, jeśli nie zna się klasyków.

Oczywiście, miałam obawy przed lekturą. Czy nie zniechęci mnie język, czy w powieściach cokolwiek się dzieje, czy nie będzie prób złapania mnie na tanie chwyty emocjonalne. Po lekturze mogę powiedzieć ze spokojem - moje obawy były nieuzasadnione.

Książka przenosi nas w czasie do epoki zmian. Nowe myślenie powoli łamie stary porządek. Na studiach pojawiają się kobiety, co wcale nie jest w tych czasach takie oczywiste. Nie jest to akceptowane przez Edwarda Zebrzydowskiego, który mentalnie tkwi w mijającej epoce i dla niego arystokratki to istoty które powinny tylko leżeć i pachnieć. Traf chciał, że żeni się z dziewczyną po studiach, i to takich, które są tym bardziej kojarzone jako "męskie", czyli architekturze. Kasia jest energiczną osóbką niepozbawioną ambicji i zdecydowanie nie wpasowuje się w typową arystokratkę, której największym problemem jest wybór stroju czy brak zaproszeń na bale i bankiety. Z wdziękiem łamie panujące schematy, z wielkim zaangażowaniem oddając się pracy, mając w sercu ideał pracy dla społeczeństwa. Bardzo kocha przy tym swego męża, choć dzieli ich przepaść, jeśli chodzi o postrzeganie roli kobiety. Wiele jeszcze przejdzie, zanim odnajdzie szczęście.

Podczas czytania przygotujcie się na nieco staroświecki język, który jednak nie przeszkadza. Bardzo poetyckie opisy przyrody nie są tak rozwlekłe jak u Orzeszkowej (na szczęście!), i sporo więcej się dzieje. Uczucia dwójki głównych bohaterów są złożone, i nie wszystko od razu się wyjaśnia. Powiem więcej, po zakończeniu lektury zadałam sobie pytanie - co z Tomkiem, podopiecznym Kasi? Co z kwestią podupadającego majątku? Czy Kasi wystarczy sił, by dalej iść swoją drogą? Czy jej rodzice nie uznają, że popełniła mezalians?
Krótko mówiąc - sięgnijcie po Mniszkównę, bo warto. A Grochola niech się przykryje kocem i schowa w szafie.
I wiecie co? Na 100% sięgnę po "Trędowatą".



7/06/2015

Gdyby nie ona, moja siostra...

Gdyby nie ona, moja siostra...
Tytuł: Gdyby nie ona
Autor: Joyce Maynard
Rok wydania: 2015
Ilość stron: 409
Wydawnictwo: Muza SA
Tłumacz: Agnieszka Andrzejewska
Gatunek: powieść obyczajowa, powieść kryminalna





Czy macie rodzeństwo? Pamiętacie, co robiliście razem, gdy byliście dziećmi? Zabawy na dworze, berek, chowany, piłka, jakieś opuszczone boisko? Rodzeństwo to takie magiczne istoty, które mogą nas nie rozumieć lub przeciwnie - rozumieć jak nikt inny na świecie. Możemy się z nimi kłócić, a i tak je kochamy, bo to silniejsze od nas.

Dwie dziewczynki, Farrah i Patty. Starsza i młodsza. Nierozłączne od początku. Jedna uwielbiająca tworzyć historie, czasem niestworzone i jedna, którą trudno było oderwać od realizmu. Jedna pragnąca zainteresowania innych, druga spełniająca się jeśli miała uwagę swojej siostry.

Książka, z jaką mamy do czynienia to typowy przykład narracji wspomnieniowej. Bohaterka wspomina okres, gdy była trzynastolatką i przechodziła trudne dla każdej dziewczyny w tym wieku zmiany. Gdy zostawia się za sobą dzieciństwo, ale wciąż nie jest się kobietą. Jej towarzyszką jest Patty, młodsza siostra, z którą Farrah jest bardzo mocno związana emocjonalnie.

Narrację mamy w formie pierwszej osoby, widzimy świat przedstawiony oczami starszej z dziewczynek. Akcja toczy się dość powoli, i nawet nie odniosłam wrażenia, aby przyspieszała w jakimkolwiek momencie. Jest to ten typ książek dla osób które lubią niespieszne tempo, przysłonione mgiełką nostalgii za czasami, kiedy miało się niewiele lat i wszystko jest odczuwane 3 razy mocniej, wyolbrzymione, a świat kryje wiele tajemnic. Sprawa morderstwa, jaką zaczyna żyć cały stan, rozpala wyobraźnię bohaterki do niebezpiecznego etapu...

Książka jak dla mnie jest typowo wakacyjna. Przyznaję, że momentami nużyło mnie jak autorka snuje swoją historię, która zresztą została zainspirowana samym życiem. Wiem jednak, że był to zabieg celowy, choć nie przywykłam do książek w których wszystko opisywane jest w taki sposób. Autorka poza ojcem nastolatek nie poświęca zbytnio czasu na opisanie nam wyglądu poszczególnych osób, a czasem nie robi tego wcale. Skłania nas abyśmy sami sobie ich wyobrażali.


Dla kogo: osób lubiących wątki które powoli się rozwijają, powieści z nutą nostalgii, wielbicieli kryminalnego wątku, wielbicielom Ameryki sprzed kilkudziesięciu lat.
Komu odradzam: wymagającym szybkiego tempa, mnóstwa postaci, błysków, wystrzałów i pościgów, nie przepadającym za "wspominkami z lat nastoletnich".



Za książkę dziękuję wydawnictwu



7/05/2015

Wakacyjne czytanie

Wakacyjne czytanie
Wakacje to czas, kiedy obiecujemy sobie więcej czytać, mając w perspektywie urlop, całe wakacje, lub po prostu korzystając z tego, że dni są dłuższe.
Cieszymy się na perspektywę nadgonienia nierzadko dość opasłych tomów. 


Z moim czytaniem w wakacje jest tak, że to chyba właśnie upalna (najczęściej) pogoda zachęca mnie aby częściej sięgać po lektury lekkie, przygodowe, historyczne, czasami z wątkiem romansowym gdzieś w tle. O wiele przyjemniej się czyta bez presji "jutro do pracy/szkoły", bez wielu obowiązków. Lato wpływa korzystnie nie tylko na opaleniznę, ale i na ilość książek, które po nim wspominamy. :)
Jeśli chodzi o plan wakacyjny, chciałabym wziąć udział w wyzwaniu, o którym poczytać możecie na jego stronie na facebooku. Mam już nawet jedną pozycję, którą chcę przeczytać, a która wpisuje się w to wyzwanie.
Dodatkowo miło by było przeczytać jakiś tytuł będący typowym fantasy w dobrym wydaniu (doradzilibyście mi coś?), plus chcę przeczytać kolejną pozycję Kinga.
Na pewno w wakacje dostaniecie ode mnie kilka pozycji, które mam dzięki uprzejmości różnych wydawnictw. Są to:
Dodatkowo jesli wszystko pójdzie zgodnie z planem, jutro pojawi się recenzja "Gdyby nie ona".

A jak jest z Wami? Zdradźcie plany na wakacyjne czytanie (o ile macie jakieś założenia).

7/02/2015

Stos majowo-czerwcowy

Stos majowo-czerwcowy
Po raz pierwszy w karierze tego bloga przychodzi mi robić stos książkowy. 

Mogłabym je podzielić na "otrzymane" i "kupione", dodatkowo jedna jest pożyczona. ;)
Cały stos prezentuje się tak:

Całkiem imponujący, biorąc pod uwagę fakt, że ograniczam kupowanie książek, z prostego powodu - nie mam ich gdzie trzymać. I to prędko się niestety nie zmieni.

Zaczniemy od książek, które dostałam, czy to od wydawnictw, czy od autorów, czy po prostu od kogoś w prezencie.
Anna Sokalska - "Kryształowe sny" - poprzez barwinkę otrzymałam powieść od samej autorki. Jestem zadowolona z lektury mimo małych zastrzeżeń, wrażenia znajdziecie tutaj.
Anna Sokalska "Potomstwo księżyca" - druga część historii, czekajcie na recenzję. :)
Joyce Maynard "Gdyby nie ona" - w trakcie czytania, jest to powieść z przemieszanymi wątkami obyczajowo-kryminalnymi. Akcja toczy się dość leniwie. Niedługo recenzja.
Jung Chang "Cesarzowa wdowa Cixi" - monumentalna (500 stron!) biografia cesarzowej komunistycznych Chin, która (według opisu z okładki) wprowadziła mnóstwo reform, a która przybyła na dwór jako nałożnica. Recenzję planuję przed rynkowym debiutem książki 29 lipca. Książka jest wyzwaniem, więc trzymajcie kciuki!
Dodatkowo, na następnym zdjęciu tego, co kupiłam zaplątała się książka "Północ i południe" Elisabeth Gaskell. Ją również dostałam. Chcę przeczytać, a dopiero potem obejrzeć serial.


Pora na moje zakupy. Stosik zakupowy wygląda tak:

Iwona Kienzler "Król Kazimierz wielki bigamista" - seria "Historia z alkowy". Lubię poznawać różne smaczki z historii, o którym nie mówiono mi w liceum (choć i bez tego miałam świetnego nauczyciela, dzięki któremu historia stała się moją pasją, choć może nie przejawia się ona zainteresowaniem datami ;)). Z wielką przyjemnością poznam tę i następną książkę. Obie dorwane w Biedronce po piątaku.
Iwona Kienzler "Romanse, które wstrząsnęły historią Polski" - jak wyżej.
Germinal "Zola" - powieść z nurtu naturalistycznego jest chyba nieco zapomnianym klasykiem. Zdobyłam powieść za piątkę, gdyż jedyny znany mi antykwariat w moim mieście właśnie zamyka podwoje i wyprzedaje książki po parę złotych. Ten tytuł wyląduje na liście w ramach pewnego większego projektu, o którym powiemy Wam więcej już niedługo.
"Piotr Rowicki "Fatum" - zbiór opowiadań z akcją w renesansowym Gdańsku. Po wrażenia zapraszam do mojej recenzji. Również z Biedronki i również za 5zł.
Helena Mniszkówna "Panicz" oraz "Magnesy serc" - nieco kobiecej klasyki. Jeśli styl autorki mi się sposoba, zapoluję również na osławioną "Trędowatą". Obie te powieści wieńczą moje "biedronkowo-piątakowe" łupy.

Jedyną książką pożyczoną jest "Obca" Diany Gabaldon. Pożyczyła mi ją barwinka, jej przemyślenia na temat tego tytułu są tutaj. Ja chciałabym przeczytać ją w okresie wakacyjnym. Czy mi się uda - zobaczymy.

Sporo tego. Jestem bardzo zadowolona ze zdobyczy, choć być może byłoby ich więcej, gdybym dała radę być na targach w maju. Już planuję targi w październiku w Krakowie i jeśli wszystko się uda, stos wrześniowo-październikowy może być dość wysoki. ;) 
Teraz czekam jeszcze na 2 książki, ale one się załapią na stos lipcowo-sierpniowy.
Napiszcie, czy i co przykuło waszą uwagę i na recenzję której książki czekacie,

7/01/2015

"Kryształowe sny" Anna Sokalska

"Kryształowe sny" Anna Sokalska
Tytuł: Kryształowe sny
Autor: Anna Sokalska
Rok wydania: 2010
Wydawnictwo: Oficyna Wydawnicza ATUT
Stron: 368
Gatunek: fantasy






Elfy, orki, magowie, magiczne lasy i stworzenia... dobrze to znamy. Zdawać by się mogło, że nic nas już nie zdoła uchronić przed pewną monotonią i zestawem takich motywów, które w literaturze fantastycznej przewinęły się conajmniej kilka razy. A mimo to - temat jest podejmowany, a my wciąż z przyjemnością po to sięgamy. To od pisarza zależy, czy powieść się obroni.

Gdy pierwszy raz wzięłam do ręki tę książkę, zaskoczyło mnie to, że dialogowe części ujęte są w formę zbliżoną do tej spotykanej w dramatach, a nie za pomocą myślników. W praktyce taki zabieg ułatwił mi czytanie. 

Oto powieść serwuje nam historię dwójki jeszcze właściwie dzieciaków, którym życie funduje przyspieszone dorastanie, gdy przez wioskę w której żyją spokojnie, przetacza się jak huragan obca i wroga armia. Stają w jednej chwili przed trudnymi wyborami, oraz zmuszeni są do tułaczki. Spotykają różne osoby, o nie zawsze jasnych intencjach, i na pewno nie będących jednowymiarowymi. Nie wszystko, co się dzieje, jest oczywiste, choć wiele też jest zabiegów sprawdzonych i lubianych w literaturze przygodowo-fantastycznej.

W powieści nie ma wielu bohaterów, którzy mają istotne znaczenie dla wydarzeń. Jest wiele osób anonimowych, takich jak wojsko czy goście w karczmie, jednak akcja skupia się na niewielkiej grupce ludzi. Dla autorki, jak odnosiłam wrażenie, bardzo istotną rolę odgrywały emocje. Fascynacja, strach, ironia, zmęczenie, złość, zawsze są podkreślane. Dodatkowo to powieść oparta raczej na "storytellingu", niż akcji, której nie ma znowu aż tak dużo. Ważne jest, co bohaterowie sobie nawzajem opowiadają. Ciekawy zabieg, który czyni całość bardzo bajkową i jakby wyjętą ze snu.

Całość oceniam pozytywnie, jednak jest kwestia, która trochę mnie drażniła, a była to warstwa językowa. Historia była na tyle fajna, że niedociągnięcia nie przyćmiły przyjemności, momentami jednak czułam się jakbym czytała nastolatkę. Podchodzę do tego jednak spokojnie, powieść jest jedną z pierwszych w dorobku autorki, a warsztat językowy to bardzo trudna do wypracowania sprawa. Historia którą miałam okazję poznać na tyle zdobyła moje uznanie, że cieszy mnie, że mam również 2 tom (jednak z lekturą odczekam kilka tygodni). Mocno trzymam kciuki za autorkę, a zainteresowanym podam link do jej strony.

                                    

6/26/2015

Gdańsk w malowniczym XVII-wiecznym fresku ludzkich ułomności

Gdańsk w malowniczym XVII-wiecznym fresku ludzkich ułomności
Tytuł: Fatum
Autor: Piotr Rowicki
Wydawnictwo: Oficynka
Data wydania: 26 sierpnia 2011
Liczba stron: 240
Gatunek: thriller/sensacja/kryminał
Forma: zbiór opowiadań





Gdy niedawno sieć sklepów Biedronka ogłosiła akcję "2 miliony książek", nie nastawiałam się na nic konkretnego. Gdy wzięłam do ręki ten zbiorek, skusiła mnie wzmianka na okładce o tym, że bohaterem tej książki jest jedno z moich ukochanych miast, Gdańsk, oraz to, że akcję umieszczono w XVII wieku.

Książka ta nie jest opasła i kryje w sobie 10 opowiadań. Przyznam, że szczególnie przy tej książce odczułam, że opowiadania to nie jest forma literacka idealna dla mnie. Postacie były dobrze nakreślone a narracja plastycznym, czasem naturalistycznym językiem pomogła sobie wyobrażać brudne uliczki, śmierdzące kanały ściekowe i cały mniejszy czy większy urok barokowego miasta. 

Bohaterowie jakich poznać można wzbudzają emocje, jednak trudno się do nich przywiązać, gdyż opowiadania są krótkie. Można to policzyć na minus tej książki. Plusem jest natomiast to, że opowiadania, w dodatku niepowiązane ze sobą, nie wymuszają czytania po kolei. Można przeczytać kilka, albo jedno, i wrócić do nich za jakiś czas, nie tracąc nic z uroku.

Akcje poszczególnych opowiastek prowadzą nas przez panoramę mieszczańską i ubogą, brak tu poświęcenia uwagi eleganckim damom czy arystokratom najwyższych sfer. Poznajemy złotników, bursztynników, czy rzeźbiarzy, ale też kuchty, praczki i złodziejaszków. Odniosłam wrażenie, że autor postawił w tych opowiadaniach na ukazanie mroczniejszej strony ludzkiej natury. Mamy złość, zazdrość, chciwość, pożądanie, właściwie wszystkie grzechy główne i jeszcze trochę. Momentami ci ludzie byli naprawdę odstęczający w swoich niskich i podłych motywach postępowania. Mimo tego nie miałam poczucia oderwania od rzeczywistości, bo takie mendy chodzą i po naszym realnym świecie. My tylko nie zawsze to dostrzegamy. Przez te kilka stuleci nic się nie zmieniło.


Podsumowując, ten zbiorek jest dobrą propozycją na wakacje, gdy nie mamy ochoty na opasłe tomiszcze, jak i na kolejny wakacyjny głupiutki romans. Książka należy do tych, które przyjemnie się czyta, a całość można zamknąć w jednym dniu. Całość pozostawia po sobie dobre wrażenie, jednak nie jest to pozycja z tych, które zostają w pamięci.




6/22/2015

Ja jestem Halderd, a oto życie moje...

Ja jestem Halderd, a oto życie moje...

Tytuł: Ja jestem Halderd
Autor: Elżbieta Cherezińska  
Cykl: Północna Droga (tom 2)
Wydawnictwo: Zysk i S-ka  
Data wydania: 20 kwietnia 2010  
Liczba stron: 484  
Gatunek: powieść historyczna





Gdy prawie 2 lata temu zamykałam tom zawierający opowieść o Sigrun (do przeczytania tutaj), czułam że właśnie w moim życiu pojawiła się jedna z tych nielicznych książek, które na zawsze zapadają w serce. Czytając opowieść o Sigrun widziałam tęsknotę i słodką jak miód miłość. Ta książka była urokliwa i jedynie w końcówce czytelnikowi towarzyszą silne, smutne emocje.

Halderd przez całą książkę towarzyszy smutek, gorycz i samotność. Można odnieść wrażenie, że bardzo wcześnie odebrano jej prawo do marzeń, zmuszono ją, by miała cele. Pozycja w grodzie, szacunek u innych, spełnienie obowiązku wydania dzedziców na świat, pani, żony i przewidującego polityka. 

"W Ase grałam, co ucho chwyciło. zasłyszaną od Katli piosenkę, pieśń mężczyzn wracających z wojny. To wszystko dziś dla mnie mało, mało. Podróżuję po strunach, szukam nowych dźwięków, kóre opowiedzą o mnie, o moich tęsknotach.

Tęsknotach? A odkąd to ja mam tęsknoty?"

Dopiero w połowie książki coś się zmienia na korzyść bohaterki. Przemiana jej jest doprawdy niezwykła, choć nie odniosłam wrażenia, żeby Halderd odmieniła się zupełnie. Była paradoksalnie inna, ponieważ była wolna, a jednocześnie pozostała tą samą Halderd.

Niezwykle istotny w książce jest wątek uczuć jakie łączą Panią na Ynge i Einara, szczupłego, urodziwego misjonarza chrześcijańskiego. Ich namiętność ukaże czytelnikowi władczynię w całkowicie innym świetle, niż robi to pierwsze wrażenie. Nagle widzimy miotaną tęsknotą i pożądaniem kobietę, nie monumentalną i rozsądną, a w głębi serca tak samo słabą jak każda inna, gdy zacznie ją dotyczyć kwestia miłości, która może podważyć jej status i nie będzie dobrze widziana.

Dodatkowo i tu, w w "Sadze Sigrun" ważny jest wątek kobiety, która pojawia się dopiero od pewnego momentu powieści, ale staje się najbliższą rodziną. W "Sadze..." jest to Thora, tutaj - Rotta zwana Szczurą. Zauważalne przy tym jest, że obie bohaterki nie miały silnej więzi ze swoimi matkami.

Historie tych dwóch kobiet i one same to jak dzień i noc, złoto i czerń, śmiech i łza. Sigrun jest, nawet w kontekście bycia wikińską silną kobietą, osobą o niezwykle ciepłym usposobieniu. Halderd jest przede wszystkim zamknięta w sobie przez co często nieodgadniona dla innych, nieco wyniosła dla obcych, a także uparta i ambitna. Częścią życia zarówno jej, jak i Sigrun było ustawione małżeństwo, jednak jakże odmiennie one wyglądały. 
W obu częściach istotną rolę odgrywała postać zarządcy. Przyjaciele zawsze u boku swych pań, nieco z boku, skryci. A jednak ich pozycja wobec tych kobiet względem tego, co przeżywali była dla nich krzywdząca.


Nie jestem w stanie obiektywnie podsumować tej powieści, już poprzednio nabrałam do dzieła autorki niezwykle osobistego stosunku. To książka która porywa, fascynuje i rozdziera. Nie pozwala się porzucić i jest przyczynkiem wielu łez. W moim przypadku to te opowieści są tymi o których się mówi, że są "książkami życia".

5/24/2015

Chłopiec, opaska Alicji i szaraczki.

Chłopiec, opaska Alicji i szaraczki.
  • Tytuł: Joyland
  • Autor: Stephen King
  • Wydawnictwo: Prószyński i s-ka
  • Rok wydania: 2013
  • Tłumacz: Tomasz Wilusz
  • Stron: 334





Pamiętacie swoje najlepsze lato? Co wtedy robiliście?
Devin Jones co ranek o wschodzie słońca szedł po plaży do pracy, jedząc jeszcze ciepłe croissanty. Jego praca polegała na sterowaniu karuzelami, bycie etatowym ulubieńcem dzieci i zachęcanie ludzi do zostawiania w Joylandzie jak największej ilości brzęczących monet.
Prywatnie zaś kurował serce po rozpadzie związku z pewną niezbyt mądrą dziewoją, oraz badał tajemnicę skrywaną pod płaszczykiem radości i rozrywki oferowanej przez specyficzny park rozrywki. Pomógł mu chłopiec, którego bardzo ciężka choroba mięśni przykuła do wózka.

Pierwszą książką Kinga, po jaką sięgałam, była "Misery", której recenzję robiłam jakiś tas temu i znajduje się ona tutaj. Powieść o obłąkanej pielęgniarce była jedną z wcześniejszych w karierze pisarza, zaś "Joyland" jest jedną z nowszych. W obu wydać charakterystyczny styl autora, bardzo dobry warsztat i mocno zarysowane postaci, nawet jeśli nie grają pierwszych skrzypiec.
"Joyland", co muszę uczciwie przyznać, czytało się przyjemnie, jednak nie wzbudził we mnie w trakcie lektury odczuć o takiej sile, jak "Misery". Nie uderzyła, nie poruszyła szczególnie. Czuć było wprawę pisarską, ale też jakiś taki brak tej iskry emocji, która sprawia, że czyta się z rumieńcami na twarzy. W dodatku zakończenie było trochę zbyt przewidywalne. Byłoby jednak nieuczciwe powiedzieć, że przedstawiona historia była nudna, bo nie była. Dla fanów Kinga powieść może się wydać za krótka, reszcie odbiorców polecę jako pozycję od sprawdzonego autora. Elementów grozy tam tyle, co kot napłakał, więc można się skupić bardziej na wątku obyczajowo-romansowym, który tam przeważa.
Całość jednak nie zapadła mi w umysł na tyle, abym chciała koniecznie do tej historii powracać.



5/21/2015

Konkurs z Wydawnictwem Literackim!

Konkurs z Wydawnictwem Literackim!
Kochani!

Kilka dni temu zakończyły się Warszawskie Targi Książki. Ponieważ wielu z Was nie mogło w nich uczestniczyć, postanowiłyśmy zorganizować konkurs zainspirowany nimi - i to niejeden, więc pilnie obserwujcie blog i facebooka!  

W tym konkursie do wygrania jest aż 6 książek, które będziecie mogli przeczytać dzięki uprzejmości Wydawnictwa Literackiego

4x "Wpadki i wypadki Josephine F." Mazarine Pingeot
1x "Lepsze życie" Anna Gavalda
1x "W domu Madame Chic" Jennifer L. Scott


Aby mieć szansę wygrać książkę należy mieć aktywny blog z recenzjami (min. 2-3 recenzje na miesiąc + blog aktywny od min 3 miesięcy), oraz wykonać jedno z podanych zadań/pytań konkursowych.

Zadanie nr 1. Wyobraź sobie że jedziesz na miesiąc na tropikalną, ciepłą wyspę. Kolorowe drinki, krystalicznie czysta woda i całe dnie błogiego wypoczynku. Niestety, możesz zabrać tylko 3 książki. Jakie wybierzesz i dlaczego, uzasadnij w kilku słowach.
Zadanie nr 2. Masz możliwość spotkać się na kolacji z jednym wybranym pisarzem/pisarką. Kogo wybierzesz i dlaczego, uzasadnij w kilku słowach.
Pytanie. Dlaczego to właśnie do Ciebie powinna powędrować książka? Przekonaj nas. :)

Czas na odpowiedzi macie do środy 27 maja. 
Książki które chcecie otrzymać, wpisujecie jako pierwszą informację w zgłoszeniu, a potem wyraźne oznaczenie, na co odpowiadacie.
Zgłaszających się podzielimy na 3 grupy uzależnone od wybranego tytułu i wybierzemy subiektywnie najlepszą odpowiedź.
Konkurs jest przeznaczony dla osób, które są w stanie opublikować recenzję w ciągu miesiąca od otrzymania przesyłki, jednak nie później niż do końca czerwca.


Powodzenia!

4/18/2015

Maggie Steifvater - "Wyścig śmierci"

Maggie Steifvater - "Wyścig śmierci"
Dane techniczne:

Autor: Stiefvater Maggie
Tytuł: Wyścig śmierci
Tytuł oryginalny: The Scorpio Races
Tłumaczenie: Małgorzata Fafel
Wydawnictwo: Wilga
Liczba stron: 504
Premiera: 3 październik 2012
Gatunek: literatura młodzieżowa/fantastyka


Na początku zaznaczam - wiem, że barwinka również czytała tę książkę (kupiłyśmy ją niemal w tym samym czasie w swoich Biedronkach), i wiem, że napisała recenzję, jednak jej nie czytałam, żeby się nie sugerować. Jeśli coś w mojej będzie zbieżne z jej przemyśleniami, to dlatego, że po prostu podobnie odebrałyśmy tę książkę. :) Zapraszam do lektury!


Istnieją miejsca na świecie, które, choć pozornie odcięte od "wielkiego świata", są jednak od niego uzależnione. Wszyscy znamy kraje, których lwia część przychodów płynie z turystyki, a przyjezdnych przyciąga jedna, lub kilka słynnych atrakcji. Takim miejscem jest w tej książce Thisby, mała wysepka otoczona kapryśnym, ale i magicznym oceanem. Oceanem, który potrafi mieć humory, który potrafi dać wyżywienie w postaci ryb, ale i rodzi bestie, które czynią wyspę niepowtarzalną - each uisce, potwory przyjmujące ciała zbliżone do koni, i przez to nazywane końmi wodnymi. Pochwycenie takiego konia to jednocześnie przekleństwo i szansa na sławę. Każdego roku bowiem, w listopadzie, odbywa się na Thisby Wyścig Skorpiona. Wyścig Śmierci. Jedyną zasadą w nim jest, by przeżyć i przy okazji dotrzeć do mety, najlepiej będąc pierwszym. To właśnie to wydarzenie przyciąga tłumy turystów, a na wyspie już na kilka miesięcy przed rozpala wyobraźnię, przy okazji dając buchalterom zajęcie.

W tej scenerii poznajemy dwójkę głównych bohaterów. Ona - Kate "Puck" Conolly, i on - Sean Kendrick. Oboje mają stawki, które pchają ich do udziału w wyścigu. Wiedzą, że drugie miejsce nie wchodzi w grę, i żadne z nich nie dopuszcza myśli o przegranej. 
Poznajemy również kilka dobrze zarysowanych, wzbudzających emocje postaci pobocznych. Na tyle dobrze, że gdy przychodziło do scen z niejakim Muttem Malvernem, miałam ochotę rzucać książką o ścianę. Była to postać tak pyszałkowata, okrutna i głupia, że - aż wstyd się przyznać - cieszyłam się z losu, jaki go spotkał pod koniec książki. Zasłużył.

Poza galerią postaci, mamy również i wątek, który czyni lekturę coraz bardziej interesującą w miarę przewracanych kartek - między Puck a Seanem rodzi się uczucie. Jeśli ktoś się krzywi w tym momencie, to może odetchnąć. Autorka oszczędza czytelnikowi tanich chwytów emocjonalnych, ogranych tekstów i ckliwości właściwych romansidłom za dychę. Nie pada tu nawet ani razu słowo "kocham". Jest za to jakaś magia. Tej dwójce zależy na sobie bardziej niż na zwycięstwie. Najmocniej da się to odczuć w trakcie wyścigu.


Dość długo mi się zeszło z tą książką, ale jak już się wzięłam w garść, poszła szybko. Gatunkowo nie pozwala się jednoznacznie zaszufladkować, i to sprawia, że oceniam ją bardzo pozytywnie. Czyta się doskonale. Jest napisana plastycznym i prostym językiem, ale to stanowi o jej uroku. Nie ma filozoficznych zawiłości, ale nie karmi czytelnika tandetą. Polecę każdemu, kto lubi multigatunkowość i szuka wciągającej, lekkiej książki, ale przy okazji nie do końca oczywistej.



Ciekawostka - each uisce to nie jest jedynie wymysł autorki. Przeciwnie, zaczerpnęła ona motyw koni wodnych ze starych, szkockich wierzeń. Według nich each uisce jest potworem zmiennokształtnym, który wychodząc z morza może przybrać postać podobną do konia, kucyka, przystojnego mężczyzny lub ogromnego ptaka. Jeśli jest to forma konia, jeździec jest względnie bezpieczny tylko na lądzie. Jeśli istota ta zostanie przyciągnięta z powrotem do wody, z której przyszła, wciąga ze sobą swoją ofiarę i rozszarpuje ją.

3/13/2015

Bo piękno to nie wiek i rozmiar!

Bo piękno to nie wiek i rozmiar!


Autor: Dorota Wellman
Tytuł: Ja nie mogę być modelką?!
Wydawnictwo: Pascal
Data wydania: 5 listopada 2014
Liczba stron: 256



Dorota Wellman. Dziennikarka, prezenterka, jak również... modelka. Jest nietuzinkową postacią polskich mediów. Szczera, okazująca emocje, nieco niepoprawna, nie dająca wepchnąć się w ramy, które jej nie odpowiadają. Przyciągająca ludzi autentycznością i brakiem sztucznego wizerunku.

Książka „Ja nie mogę być modelką?!” trafiła do mnie jako efekt spontanicznej decyzji. Spodobało mi się wydanie, zaciekawił pomysł. Nie ukrywam, że pani Wellman to jedna z naprawdę nielicznych postaci polskiej telewizji, która przekonuje mnie do siebie.

Pozycja ta jest zbiorem rad i pomysłów, jak mogą ubierać się kobiety, aby wyglądać dobrze. Znajdziemy tu porady, do każdego stylu dobrane są dodatki – biżuteria, buty, czy torebki. Naturalnie, całości przyświeca zasada „to ty masz się w danej rzeczy czuć dobrze, nic na siłę”. Przeplecione jest to różnymi wstawkami tekstowymi od pani Wellman – co myśli na dany temat, co ją inspiruje, co lubi, co jej nie przekonuje, co ją wkurza. Znajdą się tu również bardziej prywatne opowiastki. Z książki wyłonił mi się obraz kobiety z krwi i kości – kochającej rodzinę, nieudawanej i nieudającej, czarującej, nie pozwalającej sobie nic dyktować, z pazurem i mocnym poczuciem humoru.

Do książki na pewno niejednokrotnie wrócę, bo czyta się ją bardzo lekko. To chyba właśnie ona pomogła mi przełamać złą czytelniczą passę. Teraz czekam na możliwość zapoznania się z „Kalendarzykiem niemałżeńskim”, którego współautorką jest Paulina Młynarska. Książkę „Ja nie mogę być modelką?!” serdecznie polecam, jako odskocznię od cięższych pozycji i garść inspiracji.




8/27/2014

Czy ktoś mnie jeszcze pamięta?

Czy ktoś mnie jeszcze pamięta?
Hej kochani, z tej strony Melisandra.

Tak, wiem, wiele czasu minęło od mojej ostatniej aktywności na blogu. Wynikło to z kilku przyczyn. Po pierwsze, większość mojej uwagi skupiam na poszukiwaniu pracy. Mam jasno określone cele w życiu, a stabilna praca to zarówno jeden z nich, jak i pośrednik w drodze do innych. W związku z tym nieco odsunęłam się od bloga. Drugą sprawą jest brak chęci do czytania - staram się sobie to tłumaczyć tym, że czytanie wymuszone to żadna przyjemność, a wymuszone recenzje to trochę takie naciąganie, które wyczują również czytelnicy. Być może podjęcie pracy i codzienne dojazdy pomogą mi na nowo ustalić rytm dnia, w którym wykroję sobie np godzinę na książkę. Trzecią sprawą jest to, że chyba troszkę mi się przejadły recenzje pisane... Mam pomysły na nowe formy przedstawiania Wam tego, co czytałam, wprowadzania urozmaiceń, które w blogosferze książkowej nie są codziennością. W tej chwili na tapecie u mnie jest klasyk literatury sensacyjnej:


Jedyną moją wątpliwością jest to, czy ktokolwiek jeszcze będzie miał ochotę na posty w moim wykonaniu ;) i to w nietypowych formach.

Napiszcie proszę, co myślicie o innych niż pisane typach recenzji na blogu, oczywiście kolejnych artykułach o czytelnictwie, i wszelakiej radosnej, niestandardowej aktywności, jaka przyjdzie do głowy waszej cichszej admince tego bloga. Wasze zdanie jest dla mnie bardzo istotne, pewnie bardzo pomoże się zmobilizować.
Pozdrawiam serdecznie!

5/29/2014

Targi Książki w Warszawie 2014

Targi Książki w Warszawie 2014
Targi oczami Barwinki: 

Na targach pojawiłam się w czwartek rano i z przerwami nie opuszczałam Stadionu do soboty po południu. :) Przez te trzy dni świetnie się bawiłam, poznałam trochę nowych ludzi, zapoznałam mniejsze wydawnictwa, kupiłam więcej książek niż powinnam ("to już ostatnia, to już na pewno ostatnia" ;) - Mel) i dwa razy zostałam zaskoczona przecudowną informacją :) Mogłabym pisać bardzo wiele o moich wrażeniach, ale pewnie bym Was zanudziła. Dlatego wspomnę tylko o tych najważniejszych rzeczach, które przykuły moją uwagę.

W czwartek razem z Melisandrą odebrałyśmy wejściówki blogerskie, które uprawniały do darmowego wejścia na Targi przez cztery dni. Inicjatywa zacna, tym bardziej, że każdy bloger na pewno wspomni o tym wydarzeniu :D Czwartek jest tzw. dniem branżowym, pojawia się wtedy bardzo dużo bibliotekarzy z całej polski, jest trochę blogerów i innych gości, ale jednak tego dnia można było spokojnie zwiedzić wszystkie stanowiska, porozmawiać z wystawcami i ogólnie zapoznać się z rozłożeniem stoisk. 

Na początku nie mogło nas zabraknąć na oficjalnym otwarciu Targów, gdzie przemawiało bardzo wiele znanych osób. Ale szczerze? Nie dosiedziałam do końca, wolałam pooglądać stoiska niż słuchać jakich sławnych gości mamy (nie Ty jedna... - Mel). ;P 

Pierwszym miejscem gdzie zatrzymałam się na dłużej było stoisko wydawnictwa Lambook. Jest ono stosunkowo młode. W zeszłym roku miałam wielką ochotę, żeby kupić jakieś książki, ale wtedy nie nastawiałam się na papierowe egzemplarze. W tym roku po przemiłej rozmowie z Shirin Kader, autorką jednej z książek tam wydanych zdecydowałam się na dwa nowe nabytki, z tym jeden z autografem pisarki :) Swoją drogą jestem zachwycona wydaniem wszystkich książek, które wychodzą w tym wydawnictwie. 

Kolejny przystanek to stoisko czytników Pocketbook, gdzie zaskoczył mnie widok akwarium. Okazało się, że to prezentacja jednego z najnowszych modeli, który jest wodoodporny (trudno Ci było ukryć zachwyt i chyba niespecjalnie próbowałaś :D - Mel). I choć sama mam czytnik innej marki, to spędziłam bardzo miłe chwile na rozmowie z jedną z pań ze stoiska.

Później chodziłam sobie po wszystkich stoiskach wypatrując co ciekawszych rzeczy. Znalazłam parę książek, które w przyszłości chciałabym przeczytać. Sporo fajnych gadżetów, zbierałam zakładki wszędzie gdzie się dało :) 

Piątek był dniem, który z wielu przyczyn uważam za najbardziej udany. Przede wszystkim poznałam Natalię z Recenzji według Natalii. Spędziłyśmy razem piątek i sobotę :) Poza tym udało mi się spotkać kolegę ze studiów (bibliotekarza z Narodowej), poznałam koleżankę Melisandry i szybko się okazało, że w sumie razem studiowałyśmy. ;P Na koniec podczas stania po autograf do pani Cherezińskiej wszyscy nawiązaliśmy znajomość z koleżanką bibliotekarką z małej miejscowości - Mileną. Mam nadzieję, że uda się te kontakty utrzymać :) 

Piątek to również dzień bibliotekarski, także ludzi z niebieskimi przypinkami było bardzo dużo. Na początek postanowiłam zwiedzić drugie piętro, gdzie jak się okazało też było trochę wystawców. Ja podjęłam rozmowę z Panią Heleną Pietroń i jej mężem, którzy zajmują się tworzeniem pięknych i niepowtarzalnych zakładek do książek - Nitką Malowane. Spędziłam tam sporo czasu na rozmowie i przeglądaniu zbiorów.  Metoda tworzenia jest ciekawa, bo wzory tworzone są przede wszystkim z nitek, czasem z większych kawałków tkanin, a na końcu są laminowane. Jak to powiedziała pani Helena, trzeba dotknąć, żeby przekonać się o co chodzi. :) W końcu zdecydowałam się na dwie zakładki, jedną dla siebie, a drugą dla Melisandry, która nie tak dawno miała imieniny (potwierdzam, jestem zachwycona prezentem, zobaczycie do na zdjęciach - Mel). :)  

Kolejnym przystankiem było stoisko wydawnictwa Książkowe Klimaty, które zajmuje się wydawaniem literatury czeskiej, słowackiej i greckiej. To było pierwsze spotkanie z wydawnictwem i jestem bardzo zadowolona. Po namowach pań ze stoiska wyszłam z trzema nowymi nabytkami, po jednym tytule z każdego państwa.

Na stanowisku firmy Tissotoys zdecydowałam się na kupno przywieszki z Tytusem na prezent dla taty, który w niedzielę świętował urodziny. Muszę przyznać, że wszystkie figurki mnie urzekły.

Wielkim szokiem było dla mnie odkrycie drugiej części serii Inni Anny Bishop, którą spodziewałam się kupić dopiero w czerwcu. Odkrycie to spowodowało, że wyszłam z tą książką w łapkach. :) 

W piątek zdobyłam dwa autografy - Pani Rybałtowskiej i Pani Cherezińskiej. Autorka "Korony śniegu i krwi" miło mnie zaskoczyła mówiąc, że może wykorzysta mój nick na imię dla jednej z Zielonych Kobiet w trzecim tomie. :D

Sobota to najbardziej zabiegany dzień. Tego dnia pojawiło się bardzo wiele atrakcji na płycie stadionu ale nie tylko. Przyszło mnóstwo rodzin z dziećmi, przyjechali ludzie z całej polski - jednym słowem tłumy. Dodatkowo ten dzień obfitował w licznych autorów, którzy rozdawali autografy. Sama biegałam od jednego stanowiska do drugiego. Udało mi się zdobyć podpisy takich osób jak - Maria Szabłowska, Krzysztof Szewczyk, Katarzyna Enerlich, prof. Jerzy Bralczyk, Wojciech Jagielski, Katarzyna Zyskowska-Ignaciak, Maria Czubaszek, Andrzej Ziemiański, Katarzyna Grochola, Małgorzata Gutowska-Adamczyk, Małgorzata Kalicińska. Jak widzicie nie są to jedynie pisarze, ale również inne osoby ze świata kultury i sztuki. Niestety nie dotarłam do niektórych osób ze względu na dublujące się godziny i ogromne kolejki. Przy stoisku, gdzie autografy rozdawała pani Kalicińska poznałam autorkę bloga Lustro Rzeczywistości, co bardzo miło wspominam. :) 

Ostatnim przemiłym akcentem było bardzo pozytywne zaskoczenie na stanowisku wydawnictwa Papierowy Księżyc, gdzie przez przypadek odkryłam (nie wiem jak to możliwe że przez dwa wcześniejsze dni tego nie widziałam) iż podjęli się oni wydawania książek Olgi Gromyko (pisałam o tej autorce na początku roku). Po wielkim WOW wiedziałam, że nie wyjdę do domu bez "Wiernych wrogów" których można było dostać na Targach . 

Po bardzo intensywnie spędzonych sześciu godzinach postanowiłam wrócić do domu, bo nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Trochę żałuję, tym bardziej, że w niedzielę nie mogłam być obecna na targach, ale w tym roku i tak bardzo intensywnie spędziłam te trzy dni (Ty to chociaż balowałaś 3 dni, ja w ostatniej chwili odpadłam z soboty, czego nie potrafię odżałować, ale spokojnie, za rok odbijam sobie wszystko - Mel). :) 

Bardzo żałowałam, że nie mogę być w niedzielę, bo zależało mi na spotkaniu dwóch autorek - Anety Jadowskiej i Doroty Sumińskiej. Dzięki poświęceniu Natalii mam autografy obu pań, jednak co osobiste spotkanie to osobiste...

Podsumowując, bawiłam się świetnie, odkryłam nowe wydawnictwa, poznałam nowych ludzi i zdobyłam 11 nowych książek, co mocno uszczupliło moje finanse, ale cóż. Książkami podzielę się z Wami pod koniec miesiąca, publikując stosik :)



Tutaj widzicie parę zdjęć, które przedstawiają to o czym pisałam wyżej. Resztę zdjęć (a trochę ich jest) i filmów obiecała wstawić Melisandra :)



Targi oczami Melisandry

W czwartek po 11 zawitałam w progi Stadionu Narodowego. Ten dzień oraz piątek miał być dniem branżowym, dla m.in. bibliotekarzy, wydawców i księgarzy, a sobota i niedziela dedykowane były na "Rodzinny piknik z książką". 


 Targom towarzyszyło wiele akcji pobocznych, w tym ponownie wymiana książek papierowych na ebooki. W tym roku obowiązywało przeliczenie 5 książek za 1 ebooka, więc się nie zdecydowałam. W zeszłym roku obowiązywało przeliczenie 1 do 1 i zebrano ponad 10 000 książek. (w tym roku zebrali naprawdę mało książek. Nie bardzo się chwalą w sieci, ale w piątek widziałam koło 500 książek. Poza tym nie dość, że przelicznik był okropny, to ilość ebooków, które można było pobrać była zastraszająco mała - może 20-25 książek, niewiele ciekawych tytułów. W zeszłym roku można było wybierać z całego katalogu publio. Trochę żałuję, że się zdecydowałam oddać książki, jedyne pocieszenie to to, że tych książek i tak się chciałam pozbyć - barwinka).
Na zdjęciu powyżej macie plakat akcji "Czytanie uczłowiecza", promujący kolorowanie największego rysunku w Warszawie, narysowany przez Papcia Chmiela, który we własnej osobie również zaszczycił targi. Przy okazji - lubicie komiksy z Tytusem, Romkiem i A'Tomkiem? (ja uwielbiam, podbierałam te komiksy tacie jak byłam dzieckiem - barwinka)

Trzy piętra zgromadziły ogrom wystawców. Według zapowiedzi organizatorów przed imprezą, miało ich być niemal 700 (w zeszłym roku wystawców było 480 z 18 krajów, autorów prawie 450). Faktycznie, nie dało się zauważyć, że impreza się rozrosła. Więcej wszystkiego - stoisk, książek, broszur, zakładek, karteczek z rabatami... Co ciekawe, nie było wcale trudniej z tego powodu się przemieszczać między stoiskami, pomijając narastającą ciągle liczbę ludzi. (ciesz się, że nie było Cię w sobotę. Przy Olesiejuku zrobiło się tak "wąskie gardło" że ciężko się było przepchnąć :/ - barwinka) Widać było wyraźnie nawet w dni branżowe rozwój inicjatyw skierowanych do dzieci. Już w czwartek naliczyłam z 5 czy 6 wycieczek, od przedszkolaków po gimnazjalistów. W piątek było ich jeszcze więcej. Stadion wibrował od ich krzyków, ale cel uświęca środki - jeśli choć kilkoro rzeczywiście sięgnie po książkę dla przyjemności, to będzie to sukces. Zauważyłam że młode pokolenie z ogromnym uporem odpycha od siebie tę formę rozrywki - jest zapatrzone w migające ekraniki telefonów i komputerów...


Trudno było wszystko obejść, zobaczyć, dotknąć, posłuchać... Rozmawiałam na tematy skrajnie od siebie odległe, bo i o modnych ostatnio klimatach postapokaliptycznych, broni z sympatycznymi panami ze stoiska Metro, (ciężko było Cię stamtąd wyciągnąć ;P - barwinka) jak i nawet popisałam się poligloctwem, rozmawiając z uroczą panią z Biblioteki Narodowej w... Katarze. Przekonałam się, jak bardzo angielski jest językiem międzynarodowym. Nawet dostałam wizytówkę, gdybym chciała tam pracować. :D To by było coś, prawda? 
W tym roku zrezygnowałam ze spotkań w salach konferencyjnych, ale nie żałuję, rzeczy do obejrzenia było zbyt wiele, żeby dać radę ze wszystkim, musiałabym się sklonować, a barwinka chyba by nie zniosła dwóch takich jędz jak ja. ;) (pewnie byłoby trudno ;P - barwinka)


Jeśli chodzi o zakupy, przyrzekałam sobie nic nie kupować - i na przyrzeczeniach się skończyło, choć też nie miałam zbytnio jak szaleć. Kupiłam "Złodzieja nieba" Doetscha oraz "Ja jestem Haldedr" Cherezińskiej, i na tej książce zresztą autorka złożyła swój podpis. Dodatkowo upolowałam kilka drobiazgów. (oj tam dwie książki i już narzekasz, widziałaś mój stos ;), swoją drogą nie kojarzę tego "Złodzieja nieba", gdzie go złapałaś? - barwinka - na stoisku Wiedzy Powszechnej /Mel/)





Dodatkowo moja zakładka, którą dostałam od barwinki wygląda tak:


Piękna, prawda? :)

Na zwieńczenie podaję Wam film z targów, mam nadzieję że mój pomysł na montaż przypadnie wam do gustu:




2/24/2014

Pastisz, czy samo życie...? Czyli Szczygielski kontra współczesne kobiety.

Pastisz, czy samo życie...? Czyli Szczygielski kontra współczesne kobiety.
 
Dane techniczne:

Tytuł: Nasturcje i ćwoki

Autor: Marcin Szczygielski
Wydawnictwo: Latarnik
Data wydania: kwiecień 2005
Liczba stron: 248

Typ nośnika: e-book 



Marcin Szczygielski znany jest czytelnikom z książek pisanych we współczesnych realiach, bardzo nam bliskich. Sprawia, że jesteśmy sobie w stanie łatwo wyobrazić bohaterów, być może utożsamić się z nimi. 

"Nasturcje i ćwoki" to moje drugie zetknięcie z tym autorem, na pierwszy ogień już jakiś czas temu poszedł "Berek", w którym poznać można dwie osoby skrajnie różne od siebie - wyzwolonego geja Pawła i konserwatywną, starszą Annę, którą złośliwcy nazwaliby "moherem". Powieść czytało mi się bardzo lekko i przyjemnie, a kabaretowe, miejscami nawet złosliwe poczucie humoru autora nieraz wywoływało u mnie salwy śmiechu. Ponieważ powieść ta "zrobiła markę" autorowi u mnie, bardzo chciałam przeczytać coś więcej. Więcej tego, co mnie przyssało do kartek, więcej lekkości, ironii i poczucia humoru. I tak oto, kiedy po Targach Książki 2013 miałam możliwość uzyskania kilku ebooków, nawet nie zastanawiałam się, kiedy zobaczyłam w puli dostępnych tytułów "Nasturcje...". 

Książka ta jest przykładem satyrycznego, bardzo przerysowanego spojrzenia na pokolenie współczesnych kobiet w wielkich miastach. Opisu tej grupy, z którą nie potrafię się utożsamić, a która wywołuje we mnie czasem ironiczny uśmieszek. Gazetki, faceci, kosmetyki, faceci, pierdółki, faceci, moda, faceci. Aha, i jeszcze faceci. Przedstawicielką takich kobiet jest Zośka. Jest to dobiegająca do trzydziestki stylistka w jednym z magazynów o modzie i tzw. lifestyle'u. Czytając "Nasturcje..." cały czas miałam przed oczami osobę z talentem do kombinowania, nawet nieco cwaną, ale przy tym leniwą i pyszną. Nie polubiłam jej, tym bardziej przez to, jak traktowała swoją przyjaciółkę, Agnieszkę. Nawet mi przemknęło przez głowę w pewnej chwili, że mając takich przyjaciół w gruncie rzeczy nie potrzebowałabym wrogów... Aga, nieco młodsza, inteligentniejsza i ładniejsza, choć momentami równie nierozgarnięta, zdaje się być nie koleżanką, ale solą w oku Zośki. Wiecznie spychna w cień, budzi więcej sympatii niż główna bohaterka.

Mimo lekkiego, bardzo wciągającego, niemal potocznego języka nie czułam, żeby ta powieść dorównywała "Berkowi", choć utrzymuje charakterystyczny styl autora. Nie sądzę, żeby autor był w szczytowej formie, ale mimo tego mam chęć przeczytania innych jego powieści. Książkę poleciłabym miłośnikom lekkiego pióra, szukających książki którą da się przeczytać w ciągu nawet 1 dnia.



2/13/2014

Tanie e-czytanie - szansa czy zagrożenie dla rynku?

Dzisiejszy wpis jest tyleż nietypowy, co spontaniczny. Jest nawiązaniem do tego artykułu. Przeczytałam go, jak i wiele komentarzy pod nim, z dużym zainteresowaniem. To jest kilka moich refleksji w tym temacie. Możecie to potraktować jako kolejny wpis z cyklu o rynku ebooków.

Jaki rynek książki w Polsce jest, każdy widzi, chciałoby się rzec parafrazując Chmielowskiego. Jego kondycja nie jest najlepsza, gdyż przegrywa on z telewizją i internetem. W efekcie kolejne tytuły bardzo drożeją - czasami tęsknię za czasami, kiedy oburzałam się na ceny nowych książek papierowych wynoszących po 25-35zł. Dziś, prawie 10 lat później, niczego tak bym nie chciała, jak powrotu takich cen. Jednocześnie obserwuję młodziutki rynek ebooków. Autor artykułu przytacza tu za i przeciw w kwestii bardzo taniej dystrybucji e-publikacji. Postaram się odnieść do każdego argumentu, przy czym nie w każdej kwestii jestem z autorem zgodna.

 
Argumenty ZA.



1. Popularyzuje książkę elektroniczną.
Jako ilustrację podana jest karta biblioteczna autora wpisu i kolejka chętnych po nowość wydawniczą. Mam wrażenie, że takie podejście jest nieco nieadekwatne. Powiedziałabym bardziej, że kolejka w bibliotece promuje bardziej kupienie wydania papierowego. Należy pamiętać, że nie każdy ma, bo nie każdy chce lub może mieć czytnik. "Kolejka w bibliotece, kup ebooka"? W toku późniejszych rozważań pada, że tylko 2-3% odbiorców książek to osoby kupujące ebooki. A co z resztą? I czy tę nowość kupi faktycznie te całe 2-3% miłośników e-czytania? Wątpliwe. Fakt, ze względu na to, że w bibliotece jest długa kolejka na kilka miesięcy, te kilka-kilkanaście osób na rejon które mają już czytniki kupi sobie ebooka. Reszta będzie czekać, lub odpuści. Czyli ebook jako alternatywa wcale nie jest aż tak popularyzowany w tym konkretnym przypadku. 
 

2. Zabiera argumenty piratom.
Niestety, nie mogę się zgodzić. Ktoś w komantarzach pisał, że nawet gdyby ceny ebooków spadły do 1,99zł to i tak to pirata nie skusi, oraz że wielu (bo nie wszyscy, nie generalizujmy) z tej niezbyt chlubnej nacji książki kolekcjonuje w dziesiątkach tysięcy, nie zaszczycając ich nawet spojrzeniem, w ramach sztuki dla sztuki. Jeśli coś może mieć za darmo, dalej będzie zatwardziale kontynuował swoją działalność. Jest to kwestia, jak sądzę, pewnej określonej mentalności. Jeśli ktoś nigdy nie piracił ebooków, raczej nie będzie tego robił teraz. W przeciwnym wypadku, nic takiej osoby nie nakłoni do zmiany zachowania, choćby i te ebooki miały naprawdę dobrą cenę. Po co ma wydać 1,99zł zł jak może mieć za darmo?
   

3. Uwalnia zakupy impulsowe.
Oj tak. Tu jestem skłonna przyznać rację. Zakupy impulsowe zaczęły dotyczyć ebooków tak jak i innych produktów. Dokładnie tak, jak impulsywnie kupujemy gry, kosmetyki, artykuły spożywcze, tak teraz kupujemy e-książki. Na zapas, bo na pewno jest ciekawa, do kolejki, na przyszłość... wiele książek tak spędza na dysku czy czytniku wiele miesięcy, bo tempo kupowania i gromadzenia przewyższa ilość posiadanego wolnego czasu. Ale czy tak naprawdę jest nam z tym źle? Sama mam sporo kupionych na promocjach właśnie e-książek, a czasu ostatnio naprawdę mało. Nie przeszkadza mi to jednak. Wiem, że nie ucieknie, ani się nie zestarzeje. Dobra cena napędza popyt, a o to w tym chodzi. 


4. Sprawia, że sprzedaż e-książek idzie w tysiące.
W tym wypadku nie mam narzędzi, aby zweryfikować ten argument, więc wierzę na słowo. Jednak nie da się ukryć, że rynek się rozwija.





Argumenty PRZECIW.

 


1. Obniża postrzeganą wartość książki.
Poważny argument. Powiedziałabym, że może, ale nie musi. Czasem jest tak, że poważany autor X mający swoje ebooki w promocji daje u obeznanego czytelnika reakcję "X za 9,90zł? Wstyd nie brać, najwyższy poziom za bezcen!". Czasem jednak ktoś mniej zorientowany widząc Kinga czy Dukaja za 9,90zł uzna, że ta literatura ma faktycznie mniejszą wartość. Wtedy to rzeczywiście może być kłopot - dobrze jest, jeśli przeczyta ten konkretny tytuł i dostrzeże w nim coś wartościowego.
Argument o książce w koszyku między jogurtem a porami? Litości, książki powinny być właśnie dobrem powszechnym i normalnym, nieodłącznym elementem życia. Nie rozumiem argumentu o autorze, który widzi swoje dzieło w księgarni za 40zł a potem w markecie za 10zł. W dalszym ciągu jego książka jest w sprzedaży, co generuje mu jakiś zysk, jeśli sprowadzać to do poziomu wyłącznie ekonomicznego. 


2. Brak skali może prowadzić do zmniejszenia przychodów. 
Czasem tak, czasem nie, jak sądzę. Tu działaja nasze uwarunkowania finansowe. Nie jesteśmy zbyt zamożnym krajem, musimy niekiedy selekcjonować wydatki na nasze przyjemności mając za priorytet kupienie żywności, leków, benzyny, czy opłacenie rachunków. Ten niewielki odsetek społeczeństwa, który kupuje książki, chciałoby je mieć tanio. Dlatego chcemy mieć je po 9,90 a nie po 30zł. Dlatego na promocję po dyszce chce się załapać jak najwięcej odbiorców. Dodatkowo może tu działać motyw poczty pantoflowej - i wiesci o dobrych cenach rozejdą się szybko. A jak wiemy, marketing szeptany to jedna z najskuteczniejszych metod sprzedażowych. Jest promocja - jest popyt. Nie ma promocji - kupują ci, którym najbardziej zależy, lub - co tu wiele mówić - zamożni, dla których cena książki nie ma wielkiego znaczenia. 

3. Burzy lojalność księgarni.
No cóż, twarde zasady rynku i prawo do zdrowej konkurencji. Konsument, tym bardziej polski, zawsze wybierze rozwiązanie najbardziej opłacalne ekonomicznie dla niego - tu po prostu najtańsze.  


4. Sprowadza temat e-booków wyłącznie do kwestii cenowych.
A czy to nie o to w tym wszystkim chodzi...? Ktoś kto lubi czytać, będzie czytał dalej, a kiedy ma jakąś tańszą i bardziej mobilną alternatywę do rozważenia, to być może z niej skorzysta i będzie kupował więcej, do czego wydawcy i dystrybutorzy przecież dążą.
 


Uff... to tyle, jeśli chodzi o mój głos w sprawie cen ebooków. Może nieco chaotycznie, ale miałam potrzebę odpowiedzenia na taki temat. Cieszy mnie jako klientkę e-księgarni, że coś mogę kupić taniej. Wartość treści się przecież nie zmienia, a wygoda i zaoszczędzone pieniądze jednak dają się odczuć.

 


Z ogłoszeń drobnych - w drodzę są trzy recenzje, zaczynam szukać materiałów o bibliotekach do pierwszego wpisu z tej serii.
Dodatkowo mam plan rozpoczęcia nowego cyklu, który będzie miał nieco prowokacyjny tytuł, ale mam nadzieję, że w efekcie zachęci do czytania przedstawianych w nim książek. Całość jest na razie niespodzianką, która ruszy w drugiej połowie marca. Odwiedzajcie nas i wypatrujcie dalszych nowin.
Copyright © 2014 Książkowe Wyliczanki , Blogger