11/26/2025

Świat "Na krawędzi" Han Malsuk

Świat "Na krawędzi" Han Malsuk

Sięgając po starsze tytuły, po lekturze staram się uchwycić również ich kontekst kulturowy. W przypadku Na krawędzi — książki wydanej w Polsce w 1993 roku — z ciekawością zagłębiłam się w źródła koreańskojęzyczne, dzięki którym dowiedziałam się, jak autorka ocenia swoje dzieło i co skłoniło ją do napisania tej powieści. Niespodziewanie natrafiłam też na informację, że utwór ten został rekomendowany przez koreańskie środowisko literackie do Nagrody Nobla. Czy Szwedzka Akademia wzięła tę rekomendację pod uwagę — tego już się nie dowiemy. Po takim wstępie ta historia może jednak zyskać dla czytelnika dodatkowy, głębszy wymiar.

Kim Judzin swoje poranki rozpoczyna od wędrówki do źródła wody znajdującego się na pobliskiej górze. Wierzy, że ta codzienna praktyka poprawi jej zdrowie i ogólną kondycję, a tym samym wpłynie korzystnie na samopoczucie. Podczas tych wypraw spotyka innych mieszkańców okolicy: staruszka z wnukiem, doktora z żoną i kilka osób, które również uczyniły ze źródła część swojej rutyny. Wspólne spotkania o bladym świcie sprawiają, że bohaterowie powoli, niemal niepostrzeżenie, zaczynają przenikać do życia Kim Judzin, stając się jej znajomymi, a z czasem przyjaciółmi. To właśnie poprzez ich obecność autorka ukazuje codzienność bohaterki — jej pracę, troski i rodzinne problemy.

Mija czas i ludzie zapominają. Nie ma człowieka, który by pamiętał chwilę swych narodzin. Minione sprawy, zdarzenia blakną po trochu, zacierają się w pamięci, zapomina się o nich. Jak mogą żyjący pamiętać cokolwiek z poprzedniego życia, czy z drugiej strony rozległego świata śmierci? Poprzedni świat istnieje. Przyszły też istnieje. Tylko my, ludzie, go nie znamy.

Powieść w Korei ukazała się na początku lat 80. i do tych realiów również odwołuje się opisywana historia. Życie Kim Judzin poznajemy przez pryzmat jej relacji z ludźmi pochodzącymi z różnych środowisk, w różnym wieku i z odmiennymi doświadczeniami. Początkowo to właśnie Judzin wydaje się główną bohaterką, wokół której skupiają się wszystkie wydarzenia. Jednak z czasem, im głębiej zanurzamy się w tę opowieść, tym wyraźniej widać, że postaci są przede wszystkim narzędziem do ukazania czegoś większego — świata, który przenika i dopełnia ten nam dobrze znany.

Powieść podzielona jest na cztery części, odpowiadające porom roku. W każdej z nich na pierwszy plan wysuwa się inny bohater, który przedstawia swój świat i problemy, z jakimi musi się mierzyć. Z każdą kolejną częścią warstwa duchowa coraz mocniej przenika do opowieści, podkreślając cienką granicę między rzeczywistością a tym, co czeka po śmierci. Ta granica zaczyna się stopniowo zacierać, a elementy duchowe zyskują na intensywności i wydają się niemal namacalne.

Gdy lunie jak z cebra, nadejdą nieznośne upały, gdy zawieje jesienny wiatr, drzewa przybiorą barwy jesieni, a zaraz potem opadną liście, woda zamarznie, przyjdzie zima - taka, że można będzie zamarznąć. A potem ptaki zaśpiewają, pojawią się pączki, przyjdzie wiosna... jak szybko zmieniają się cztery pory roku.

Sama warstwa fabularna jest interesująca — wiele się w niej dzieje, a czytelnik nieustannie zastanawia się, w jakim kierunku poprowadzi historię autorka. Świat oglądany oczami Kim Judzin pokazuje Seul początku lat 80., pełen ogromnych różnic społecznych, gdzie biedni i bogaci żyją w skrajnie odmiennych realiach. Pojawiają się tu również wątki ocierające się o wojnę koreańską i utratę bliskich, a także elementy obyczajowe, jak chociażby motyw posiadania konkubin — dziś wydający się czymś bardzo odległym, niemal historycznym.

Autorka kładzie w powieści bardzo mocny akcent na wiarę i duchowość, nie ograniczając się przy tym do jednej religii. Obok elementów chrześcijaństwa — zarówno tych praktycznych, gdzie wizyta w kościele daje schronienie, ciepło i posiłek, jak i tych głębszych, związanych z przemianą wewnętrzną — pojawiają się również motywy buddyjskie, takie jak wiara w reinkarnację czy konieczność odpokutowania za grzechy. W tę wielowarstwową mozaikę wplatają się duchy, wizjonerskie sny i znaki z innego świata, które coraz silniej przenikają do codzienności bohaterów.

Na tym świecie są jednak nie tylko niewolnicy namiętności. Są też tacy, jak kobieta z Tegu - niewolnica pieniędzy, jak bracia Dzonggu - niewolnicy zemsty, inni są więźniami morderstw, oszustw, spisków, władzy, zuchwalstwa, kleptomanii lub próżności. I jeśli ktoś choć raz choć na chwilę, podda się i wpadnie w szpony swojej namiętności, nie uwolni się od niej aż do śmierci.

W tej historii nie mogło zabraknąć motywu śmierci, który autorka ukazuje na wiele sposobów. Mamy tu zabójstwo, samobójstwo, nieszczęśliwy wypadek i śmierć naturalną — każda z nich zostaje naturalnie wpleciona w narrację, podkreślając, jak nieprzewidywalny potrafi być świat, który w jednej chwili może domknąć czyjś los.

Kilka słów o samym wydaniu, które niestety utrudnia lekturę. Początek lat 90. to czas, gdy drukowano dużo i szybko, a jakość często przegrywała z ilością — i widać to w tej książce. Dziś te same 250 stron prawdopodobnie zajęłoby około 400, bo wówczas stosowano drobny, zbity druk, który męczy wzrok. Dodatkowym problemem jest klejony grzbiet, łatwy do rozklejenia, oraz różnego rodzaju wpadki drukarskie. Podczas lektury odkryłam, że w moim egzemplarzu brakuje aż 20 stron.

Jeśli chodzi o samo tłumaczenie, podjęła się go Halina Ogarek-Czoj, która już w momencie publikacji miała na swoim koncie pokaźny dorobek przekładów literatury koreańskiej. Jej styl jest tu wyraźnie odczuwalny — spokojny i wierny oryginałowi. Na końcu książki znajdują się krótkie przypisy, objaśniające najważniejsze konteksty, co stanowi cenne uzupełnienie lektury.

- To jesień uważa pani za ostatnią porę roku?
- Tak, więdnięcie i zbieranie plonów.
- A zima?
- To początek życia, zawiera w sobie ziarna wszystkich odmian życia. Zwykle zima kojarzy się z porą odpoczynku, śmierci, ale w istocie jest wręcz przeciwnie.

Lektura Na krawędzi ukazuje koreański świat początku lat 80. w całej jego złożoności i kolorystyce. Autorka przedstawia liczne grono bohaterów, którzy odzwierciedlają kontrasty tamtych czasów. Do tego wprowadza wyraźną warstwę duchową, skłaniającą do refleksji nad tym, co niewidoczne gołym okiem. Han Malsuk (Han Mal-sook) sama uważa tę powieść za jedno ze swoich najważniejszych dzieł — tym bardziej warto sięgnąć po nią uważnie, by lepiej zrozumieć jej wizję świata.




  • Autor: Han Malsuk
  • Tytuł: Na krawędzi
  • Tytuł oryginalny: 아름다운 영혼의 노래 (aleumdaun yeonghon-ui nolae)
  • Tłumaczenie: Halina Ogarek-Czoj
  • Wydawnictwo: Comer
  • Liczba stron: 253
  • Premiera: 1993

11/22/2025

Czym są "Kontury" Jakub Jarno

Czym są "Kontury" Jakub Jarno


Trochę przez przypadek trafiłam na ten tytuł. Zaintrygowała mnie oszczędna okładka oraz fragment tekstu, który się na niej pojawia. W ten sposób zetknęłam się z twórczością Jakuba Jarno, o którym wcześniej nie słyszałam. Może to nic niezwykłego — w końcu to dopiero druga powieść autora — ale wiem, że to spotkanie na pewno nie będzie ostatnim. Ta lektura poruszyła mnie, trochę skołowała, wywołała wiele emocji i zmusiła do rozważań nad tym, co jest prawdziwe, a co jedynie dopowiedziane; co stanowi kontur, a co jego wypełnienie.

Historia Wandy to opowieść o dziecku niechcianym, pojawiającym się nie wiadomo skąd, które musi radzić sobie w wyjątkowo wymagającym świecie — takim, który nieustannie stawia przed nią trudne, a czasem wręcz zagrażające życiu sytuacje. W tej codzienności, w nieustannej walce o siebie i próbie przetrwania tam, gdzie dziecko w zasadzie nie powinno móc przetrwać, pojawiają się dwie postacie, które w różny sposób odcisną ślad na jej losach: Franek Światło i Urban Sierpiński. Po latach być może uda jej się zrozumieć, jak obaj wpłynęli na bieg jej historii.

Tyle dobrze, że się oswoić z tym wszystkim nie zdążyłam, przyzwyczaić do śniadań, obiadów i kolacji. Do ubrań, ciepłej wody, własnego pokoju. Cały czas wiedziałam, że za moment zostanie mi to odebrane, bo nigdy na to nie zasłużyłam. 

Już pierwsze zdania tej opowieści pokazują, że to nie jest łatwa lektura, lecz historia, która potrafi wywołać wiele trudnych reakcji i emocji, zwykle trzymanych na co dzień głęboko w sobie. Przedstawiona z perspektywy Wandy, opowiedziana po latach, ukazuje losy dziewczynki pochodzącej znikąd, urodzonej gdzieś na granicy końca wojny, która jako noworodek trafia do ośrodka prowadzonego przez siostry zakonne. Jej dorastanie — naznaczone odrzuceniem, przemocą i poczuciem bezwartościowości — stanowi wstęp do właściwej części historii, skupionej na latach nastoletnich. To wtedy, po kolejnym przeniesieniu, Wanda trafia do państwowej placówki położonej na granicy Opola. I to właśnie tam ogniskuje się wszystko, co później opowiada: tam kumulują się wydarzenia, które na zawsze wyznaczą kierunek jej życia.

- Śmieją się, że bezpańska suka jestem - powiedziałam. - Że przypałętałam się do twoich rodziców z wszami i przez to myśleli, że kundel. A jak już mnie umyli, to się dopiero okazało, że człowiek, a przynajmniej twór, co go przypomina. Że się długo błąkałam po polach, a myłam w gnojówce, bo myślałam, że tak trzeba. Że mnie rodzice porzucili, jak zobaczyli, jaką mam gębę zakazaną. Że tak naprawdę jestem nie z Polki, tylko z Niemki, co ją Ruskie sponiewierały tyle razy, że mnie nie mogła urodzić normalnie, tylko wysrać. Że...

Autor nie szczędzi bohaterce właściwie niczego, ukazując niezwykle brutalną rzeczywistość socjalistycznych czasów na przełomie lat 50. i 60. Sieroty były wówczas czymś zwyczajnym, traktowanym bezrefleksyjnie — należało je nakarmić i zapewnić im łóżko, ale na tym kończyła się jakakolwiek „opieka”. Obrazy przedstawione w Jedynaku jasno pokazują, że państwo w żaden sposób nie przejmowało się grupą dzieci pozostawionych w jego pieczy, a opiekunowie byli przypadkowi, nieprzygotowani i często w ogóle nie powinni mieć styczności z dorastającymi młodymi ludźmi. Historia Wandy podkreśla również, że te dzieci od najmłodszych lat intuicyjnie czuły niechęć kierowaną w ich stronę — wyobcowanie, poczucie bycia odrzuconym, świadomość, że nigdy nie były naprawdę chciane. To przeświadczenie wybrzmiewa szczególnie mocno w kolejnych etapach jej życia, w wydarzeniach, które mogły dać jej nadzieję… ale równie dobrze mogły jej ją brutalnie odebrać.

W tej opowieści autor nie cofa się ani przed wyzwiskami, ani przed brutalną przemocą, odsłaniając świat, który z naszej perspektywy wydaje się wręcz nie do pojęcia. Osadzona w realiach schyłku stalinizmu historia niesie także wyraźny wymiar polityczny, nie ukrywając okrucieństwa systemu. A jednak, w tym mroku pojawiają się osoby niosące odrobinę światła — takie, które z własnej woli pomagają, czasem w zupełnie drobnych sprawach. To właśnie one stają się tymi małymi, lecz kluczowymi iskrami, dzięki którym można było przetrwać; iskrami, których imiona po latach wspominane są z ciepłem i wdzięcznością.

- Nie ma nic bardziej intymnego niż książka - powiedział. - Nawet gdy ci ktoś przez ramię spojrzy i wzrok jego padnie na te same słowa, zobaczy zupełnie coś innego. Nigdy nie wniknie w to, co widzisz ty, nigdy nie pozna świata, w którym ty się znajdujesz. Tylko twór jest, tylko ty go ustawiasz. 

Przez całą tę historię pojawia się pytanie: co stało się z bohaterką później? Dlaczego jej życie potoczyło się tak, a nie inaczej? Autor długo każe na tę odpowiedź czekać, a kiedy ją w końcu odsłania — zaskakuje, miesza w głowie, wywołuje konsternację i sprawia, że ma się ochotę wrócić do początku, by wyłapać niuanse, które mogły wcześniej umknąć. Bo wszystko ostatecznie znów sprowadza się do konturów zdarzeń i wypełniających je wspomnień.

Myślę, że ta historia niesie ze sobą bardzo dużo przemyśleń. Można o niej dyskutować, analizować poszczególne elementy, zastanawiać się nad tym, co autor ukrył między słowami. Ale przede wszystkim — to opowieść, która porusza, wywołuje emocje i prowokuje do rozmów. Dlatego wiem, że Jakub Jarno nie zniknie szybko z mojego czytelniczego radaru, a historia Wandy jeszcze długo pozostanie w mojej pamięci.




  • Autor: Jarno Jakub
  • Tytuł: Kontury
  • Wydawnictwo: Literackie
  • Liczba stron: 376
  • Premiera: 15 październik 2025

11/19/2025

Trudna w odbiorze "Nie mam ochoty żyć, ale za bardzo lubię ttekbokki" Sehee Baek

Trudna w odbiorze "Nie mam ochoty żyć, ale za bardzo lubię ttekbokki" Sehee Baek

To bardzo specyficzny rodzaj książki, z którym do tej pory się nie spotkałam i który – z różnych powodów – okazał się dla mnie trudną, momentami wręcz problematyczną lekturą. „Nie mam ochoty żyć, ale za bardzo lubię tteokbokki” autorstwa Sehee Baek to zapis wizyt u specjalisty od zdrowia psychicznego. Autorka tworzy go z jednej strony jako rodzaj pamiętnika – szczerego obrazu własnych zmagań z codziennością i z samą sobą. Z drugiej – jako próbę pokazania innym osobom, które zmagają się z podobnymi problemami, że nie są same i być może w tej książce znajdą odrobinę ukojenia. Moment na recenzję jest wyjątkowo trudny, bo w ostatnich tygodniach świat obiegła wiadomość o śmierci autorki, która miała zaledwie 35 lat. 

Halucynacje w postaci omamów słuchowych czy wzrokowych lub samookaleczanie to nie jedyne objawy choroby. Tak jak lekkie przeziębienie męczy nasze ciało, również i lekka depresja wyniszcza nasz umysł. 

Książka „Nie mam ochoty żyć, ale za bardzo lubię tteokbokki” ukazała się w Polsce w 2023 roku nakładem wydawnictwa Yumeka. W przekładzie Dominiki Chybowskiej-Jang otrzymaliśmy publikację liczącą 176 stron, wydaną w miękkiej oprawie ze skrzydełkami – subtelnej i estetycznej, idealnie pasującej do poruszanej tematyki. To forma bardzo nietypowa: zapis autentycznych rozmów autorki z psychiatrą, przeplatany jej własnymi refleksjami i emocjonalnymi notatkami. Powstała w ten sposób książka-rozmowa, w której szczerość i bezpośredniość spotykają się z próbą zrozumienia samej siebie.

Ocenianie ludzi powierzchownie jest swego rodzaju mieczem obosiecznym - nie patrzymy bowiem w ten sposób tylko wyłącznie na innych, lecz zaczynamy również tą samą miarą mierzyć samych siebie. 

Z ciekawością sięgnęłam po tę książkę, wchodząc w świat autorki, jej zmagania i sposób, w jaki próbuje sobie radzić z codziennością. Rozmowy z psychiatrą, stanowiące trzon tej publikacji, mogą budzić różne wrażenia – od zaciekawienia po niepokój. Nigdy wcześniej nie miałam styczności z taką formą terapii, dlatego początkowo czytałam tekst z dużym zainteresowaniem, starając się wyciągać z niego własne wnioski. Z czasem jednak lektura zaczęła mnie coraz bardziej przytłaczać. Być może wynikało to z faktu, że autorka pokazuje głównie potwory, które siedzą w jej głowie – bez cienia światła, które mogłoby przynieść ulgę. Przez to książka staje się bardzo męcząca emocjonalnie i głęboko smutna. Miałam wrażenie, że nie potrafię znaleźć wspólnego języka z tym, o czym czytałam.

Gdy nie odczuwamy satysfakcji ze swojego życia, cofamy się do najbardziej prymitywnych instynktów, takich jak jedzenie i spanie. Szukamy ukojenia w pierwotnych uciechach. 

Podejrzewam, że odbiór tej książki w dużej mierze zależy od osoby, która po nią sięgnie. Dla jednych może stać się inspiracją, dla innych trudnym, a nawet męczącym doświadczeniem. Dużo zależy od tego, co sami nosimy w głowie i na ile potrafimy utożsamić się z autorką. W moim przypadku momentami jej problemy wydawały się błahe, pozornie łatwe do rozwiązania – choć oczywiście mam świadomość, jak ogromną rolę odgrywa w tym wszystkim ludzka psychika. Opisy codziennych sytuacji, które Baek Sehee przytacza w kontekście kolejnych sesji terapeutycznych, początkowo budziły ciekawość, ale z czasem zaczęły sprawiać wrażenie powtarzalnych. Miałam poczucie, że krążymy wokół tych samych emocji i tematów, a terapia – zamiast przynosić ukojenie – ugrzęzła w miejscu.

Ważniejsze od tego, co mówią inni, jest to, w czym my sami znajdujemy radość i spełnienie. Powinniśmy skupiać się w pierwszej kolejności na realizowaniu własnych pragnień, a nie na zamartwianiu się tym, jak wypadniemy w oczach innych. 

Książka Sehee Baek bez wątpienia stanowi ważny głos w dyskusji o problemach psychicznych, z którymi mierzy się współczesne społeczeństwo. W kontekście Korei Południowej, gdzie wskaźniki depresji i samobójstw należą do najwyższych na świecie, jej zapis rozmów z psychiatrą nabiera szczególnego znaczenia. To świadectwo powolnego otwierania się społeczeństwa na temat zdrowia psychicznego – próba nazwania tego, co przez lata było przemilczane. Choć lektura nie jest łatwa, ma w sobie ogromną wartość, bo pokazuje, że rozmowa o emocjach, lękach i słabościach jest potrzebna. 



  • Autor: Baek Sehee
  • Tytuł: Nie mam ochoty żyć, ale za bardzo lubię tteokbokki
  • Tytuł oryginalny: 죽고 싶지만 떡볶이는 먹고 싶어 (juggo sip-eunde tteogbokk-ineun meoggo sipda)
  • Tłumaczenie: Dominika Chybowska-Jang
  • Wydawnictwo: Yumeka
  • Liczba stron: 176
  • Premiera: 12 wrzesień 2023

11/15/2025

To prawda, że "W domu najlepiej" Zuza Kordel

To prawda, że "W domu najlepiej" Zuza Kordel


Po raz kolejny z zainteresowaniem sięgnęłam po nową powieść Zuzy Kordel, zastanawiając się, dokąd zabierze mnie tym razem i jaką historię opowie. Wzrok przyciąga okładka, zapowiadająca ciepłą opowieść osadzoną w okolicach Bożego Narodzenia, jednak ten tytuł ma do zaoferowania znacznie więcej – przedstawia świat bohaterów na przestrzeni dłuższego czasu.

Patrycja wiedzie szczęśliwe, spełnione życie u boku Szymona. Ich małżeństwo wydaje się niezwykle udane, ale to szczęście w pewnym momencie zaczyna się wymykać. Decyzja o rezygnacji z posiadania dziecka, której oboje byli pewni na początku związku, obojgu z czasem zaczyna przeszkadzać. Bohaterka coraz częściej marzy o małym potomku i coraz bardziej frustruje ją brak postępów w staraniach o ciążę. Szymon, który również dojrzewa do ojcostwa, stara się wspierać Patrycję, jednak życie stawia im kolejne przeszkody. W pewnym momencie kobieta wpada na pomysł, że jeśli odważy się wyjść ze swojej strefy komfortu, wszystko w jej głowie się uporządkuje, a to może przynieść upragniony efekt. Ten początek zmian wpłynie na nią w zaskakujący sposób i poprowadzi ich małżeństwo w niespodziewanym kierunku.

Z ciekawością zabrałam się za lekturę, poznając bohaterów, którzy okazali się wyjątkowo sympatycznymi postaciami. Ich małżeństwo jest zgodne i pełne wzajemnego wsparcia w codziennych drobiazgach — trudno nie uśmiechać się, obserwując ich relację. Autorka zdecydowała się ukazać ich historię na przestrzeni kilku lat, poruszając się skokowo między przeszłością a przyszłością. Dzięki temu Patrycja i Szymon pokazują całe spektrum emocji, a czytelnik może dostrzec, jak dojrzewają – od czasów nastoletnich po kilka lat później.

Być może nie nacieszę się posiadaniem małego dziecka tak długo jak kobiety, które są biologicznymi mamami swoich pociech. Ale nie to było najważniejsze. Najistotniejsze były miłość i szczęście, które wypełniały każdą komórkę mojego ciała.

Bohaterowie nie są zupełnie nowi – pojawiali się już w rolach drugoplanowych w historii Anastazji w książce Pewnego razu w Bellagio. W tej opowieści również nie zabrakło Any i jej przyjaciółek, które tak jak wcześniej wspierały podróżniczkę w starym domu we Włoszech, tak teraz towarzyszą Patrycji, oferując jej swoje wsparcie na każdym kroku. Relacja, którą przedstawia Zuza Kordel, jest naprawdę głęboka i piękna, pokazując, że przyjaźń – mimo wszelkich różnic – ma niezwykłą siłę.

Mam wrażenie, że ta historia jest nieco podzielona – w pierwszej połowie Patrycja staje się poszukiwaczką, próbując odnaleźć nową drogę dla siebie. Nie potrafi poradzić sobie z emocjami i wciąż marzy o zostaniu mamą, choć los gra z nią w ciuciubabkę. Miłośnicy górskich wędrówek znajdą tu dodatkowy smaczek, który może jeszcze bardziej zachęcić do lektury. Dopiero druga część powieści wprowadza dziecięcy element, przynoszący wiele zmian w życiu bohaterów i stopniowo wskazujący im kierunek, w którym powinni podążyć.

A ja pomyślałam, że zebrałam wokół siebie najpiękniejszych, najwspanialszych ludzi. Dwie magie, w które głęboko wierzyłam - magia świąt i codzienności - na nowo zagościły w moim życiu. Postanowiłam, że już nigdy więcej nie wypuszczę ich z rąk. 

Historia przedstawiona przez Zuzę Kordel niesie wiele emocji – od tych trudnych, tak bliskich naszemu codziennemu życiu, po piękne i radosne, dzięki którym świat wydaje się choć trochę lepszy. Autorka porusza wątek macierzyństwa w bardzo konkretnym wymiarze, pokazując, że nie istnieje jedna droga do zostania mamą. Czasem to los prowadzi nas ścieżką, którą wcześniej dla nas przygotował, pozwalając odkrywać nowe miejsca – nieznane, a jednocześnie tak zaskakująco bliskie.

„W domu najlepiej” to wciągająca historia z ciekawymi bohaterami, których chciałoby się poznać osobiście i wejść z nimi w relację. Z drugiej strony niesie w sobie również ciężar problemów i rozczarowań, wywołujących zwątpienie, złość i smutek. Autorka podejmuje współczesny temat macierzyństwa, tak bliski wielu ludziom, pokazując, że dróg prowadzących do spełnienia tego marzenia może być więcej niż jedna. Relacja rodzic–dziecko, obecna w tej historii, jest wielowymiarowa i ewoluuje wraz z rozwojem fabuły. To powieść, która niejednokrotnie wzrusza i pozostawia po sobie ciepłe, refleksyjne wrażenie. Zdecydowanie wartościowa lektura, po którą warto sięgnąć.




  • Autor: Kordel Zuza
  • Tytuł: W domu najlepiej
  • Wydawnictwo: Emocje Plus Minus
  • Liczba stron: 410
  • Premiera: 15 październik 2025
Copyright © 2014 Książkowe Wyliczanki , Blogger